Kto z Was nie słyszał nigdy o szczotkach Tangle Teezer? Jest o nich głośno w blogosferze od co najmniej roku. Zanim kupiłam swój różowy egzemplarz, naczytałam się wielu pozytywnych opinii. Że szczotka nie wyrywa włosów, bezboleśnie rozczesuje, rozplącze każdy kołtun, a nawet ogranicza wypadanie włosów i przyśpiesza ich porost! No cóż, w obliczu takich argumentów trudno było się nie skusić tym bardziej, że w tym czasie codziennie wyjmowałam z mojej zwykłej szczotki garść włosów. Stwierdziłam, że jeśli tak dalej pójdzie, to w końcu zostanę łysa i muszę coś zrobić. Trochę obawiałam się, że czesanie się kawałkiem plastiku sprawi, że włosy się naelektryzują, najeżą i będą sterczały na wszystkie strony, ale w recenzjach wszyscy zgodnym chórem zapewniali, że tak się nie dzieje.

Tangle Teezera używałam od maja i zdążyłam wyrobić sobie opinię. Jeśli jesteście ciekawe co sądzę o tym wynalazku, zapraszam do przeczytania mojej recenzji!