Dlaczego założyłam nowego bloga po angielsku?

Niektórzy z Was pewnie zauważyli, że od jakiegoś czasu rzadziej się tu pojawiam. Tym, którzy obserwują mnie na Instagramie czy Facebooku być może nie umknęło, że założyłam drugiego bloga Epepa.eu. Dlaczego postanowiłam zacząć wszystko od początku?
Pewnie część z Was zastanawia się jaki jest sens zostawiania już, bądź co bądź, całkiem nieźle wypozycjonowanej strony, która codziennie notuje przynajmniej tysiąc odwiedzin z wyszukiwarek po to, żeby zacząć znowu od zera. Powiem szczerze, że też przez jakiś czas tak uważałam i wolałam "tkwić na starych śmieciach" zamiast podjąć nowe wyzwanie. Coraz więcej było jednak rzeczy, które mnie mnie do starego bloga zniechęcały.

Co było a nie jest.
Założyłam tego bloga prawie 3 lata temu. Zaczynałam jako blogerka kosmetyczna. W tamtym czasie miałam sporo problemów z cerą, pojawiły się też u mnie różne dziwne alergie. Żaden dermatolog nie był w stanie określić co mi dolega, kończyło się tylko na przepisywaniu coraz to nowych antybiotyków, które w ogóle nie pomagały. Stwierdziłam, że nie mam już innego wyjścia jak zdać się na siebie i zaczęłam przeszukiwać Internet. Tak trafiłam na blogi kosmetyczne, dzięki którym dowiedziałam się o potencjalnych alergenach i nauczyłam się czytać składy produktów. To wtedy zdecydowałam się założyć tego bloga. Poznałam dzięki niemu osoby z podobnymi problemami i wspólnymi siłami, metodą prób i błędów doszliśmy do tego co nam szkodzi. Gdy udało mi się znaleźć produkty, których mogę bezpiecznie używać, moje zainteresowanie kosmetykami zmalało i stopniowo zaczęłam odchodzić tematyki "urodowej" skupiając się na tym, co od zawsze było moją pasją - na podróżach. Niestety, mój blog zdążył się na dobre "zakotwiczyć" w Google jako kosmetyczny. Mimo, że już od dawna nie piszę na ten temat, w statystykach mam same wejścia na hasła typu "jak pozbyć się trądziku" albo "uczulenie na szampon". Jak łatwo przewidzieć większość osób, które do mnie trafia, w ogóle nie jest zainteresowana czytaniem o atrakcjach Wiednia i moich podróżach. Ta strona z czasem stała się dla mnie czymś w rodzaju ślepej uliczki tym bardziej, że...

Podaj mi adres bloga.
Mieszkając przez rok w Wiedniu poznałam wielu nowych ludzi. Większość moich nowych przyjaciół nie mówiła po polsku a gdy dowiadywali się, że piszę bloga, koniecznie chcieli, żebym podała im adres. I tu dopiero pojawiała się bariera nie do przejścia, bo moja strona nie miała angielskiej wersji językowej, wysyłanie linku było więc bez sensu. Przez jakiś czas próbowałam tu nawet pisać w dwóch językach, ale nie zdało to egzaminu. Wreszcie stwierdziłam, że pora ruszyć naprzód i założyć nowego bloga, tym razem już po angielsku i od początku do końca tak jak chcę, na własnym serwerze i z własną domeną, tylko o tematyce podróżniczej. Pisanie w obcym języku na początku było i wciąż jest dla mnie dużym wyzwaniem, ale cieszę się, że się rozwijam i każdego dnia uczę się czegoś nowego. Przyznam, że pisząc często brakuje mi słów, sięgam więc do słownika i uczę się nowych zwrotów. Zaczęłam też czytać książki po angielsku i przypominam sobie swoje ulubione powieści, starając się bardziej oswoić z językiem i pozbyć się polskiego szyku zdań. Pisanie nie przychodzi mi tak łatwo jak po polsku, ale są drobne rzeczy, które mnie motywują i dodają skrzydeł. Na przykład mój wpis o Palmiarni w Gliwicach, czyli można powiedzieć takiej dość niszowej i niepozornej atrakcji, jednego dnia przeczytało ponad tysiąc osób i to z najdalszych zakątków Świata. Nieźle jak na bloga, który nie ma jeszcze 3 miesięcy. Poza tym to duża radość móc pokazać ludziom, którzy być może nigdy wcześniej nie słyszeli o Polsce kawałek własnego kraju. Ten blog nie dawał mi takiej możliwości.

Na swoim.
Jak już wcześniej wspomniałam, przeniosłam się całkowicie na swoje i piszę na własnym serwerze. Nie jestem już zależna od żadnej platformy blogowej, co ma swoje plusy i minusy, chociaż plusów jest zdecydowanie więcej. Przede wszystkim mam wyłączne prawo do zamieszczanych tekstów i zdjęć, a także nie jestem zależna od kaprysów założycieli serwisów. Nie muszę się martwić, że z dnia na dzień mój blog zniknie bez ostrzeżenia (zdarzyło mi się tak na Bloggerze) i przepadnie wszystko, co stworzyłam. Długo trzymałam się Bloggera ze względu na dodatkowe wejścia i lepsze indeksowanie w Google, ale pisząc tu teraz jestem pewna, że już nie chciałabym do tego etapu wracać. Cieszy mnie, że zdecydowałam się pójść "na swoje" i nareszcie jestem dumna ze swojego bloga. Dzięki temu czuję większą motywację do pisania i tworzenia niż kiedykolwiek wcześniej.

Nie przekreślam starego bloga, nie kasuję. Wszystko co tu pozostaje to etap dzięki któremu nauczyłam się wielu rzeczy i który pozwolił mi znaleźć się tam, gdzie teraz jestem. Myślę, że jeszcze tu coś napiszę, nie traktujcie tego postu jako pożegnalny. Na pewno jednak będę się bardziej skupiała na nowym blogu. Jeśli chcecie poczytać o moich podróżach, pooglądać zdjęcia, serdecznie Was na niego zapraszam. Mam też nową stronę na Facebooku.

Ciekawostki z Wiednia

Pamiętacie wpis o ciekawostkach z Austrii? Dziś przychodzę do Was z kolejnymi interesującymi faktami, tym razem dotyczącymi samego Wiednia. Czy wiecie, że...
1. Pałac Schönbrunn, letnia rezydencja Habsurgów, ma ponad 1440 komnat.
2. Założony w 1752 roku Ogród Zoologiczny Schönbrunn jest najstarszym ZOO na świecie.
3. Na wiedeńskim Cmentarzu Centralnym (Zentralfriedhof) znajduje się ponad 2,5 miliona nagrobków. To o wiele więcej niż liczba żyjących mieszkańców austriackiej stolicy.
4. Przydatnym słówkiem dla smakoszy wina jest ein Achtel (jedna ósma litra). To najczęściej spotykana miara w wiedeńskich restauracjach i winiarniach.
5. Wiedeń jest jedyną światową stolicą, która produkuje własne wino, osiągając przy tym imponujące wyniki - blisko 2,5 milinów litrów rocznie. 230 winiarzy gospodaruje na 700 hektarach winnic, znajdujących się na wzgórzach Kahlenberg, Nussberg i Bisamberg.
6. Stacja metra U2 i U4 Schottenring ulokowana jest częściowo pod Kanałem Dunajskim. Korzystając z podziemnego przejścia można się dostać z jednego brzegu na drugi.
7. W wiedeńskiej dzielnicy Hütteldorf znajduje się ulica Jana Kiepury upamiętniająca sławnego Sosnowiczanina. Historia odkrycia jego talentu przeszła do legendy. Kiepurą zainteresował się Franz Schalk, dyrektor Państwowej Opery w Wiedniu oraz licząca się wówczas w wiedeńskim świecie artystycznym śpiewaczka Maria Jeritza. Kiepura wystąpił na scenie Staatsoper u boku Jeritzy w "Tosce" i chociaż w języku włoskim umiał zaśpiewać tylko dwie główne arie, a całą resztę swej partii z konieczności śpiewał po polsku, odniósł wielki sukces i został okrzyknięty przez wiedeńską prasę królem tenorów.
8. Przy Kärntner Ring 16 mieści się hotel, który dwukrotnie uznany został za najlepszy hotel świata. Ponoć Michael Jackson w jedną noc napisał tu swój wielki przebój Earth Song. Nocowało tu wiele znamienitych osobistości m.in. królowa Elżbieta II, John F. Kennedy, Richard Wagner, Luciano Pavarotti.
9. W Wiedniu wychodzi najstarsza gazeta codzienna świata Wiener Zeitung. Pierwszy numer ukazał się w sierpniu 1703 r.
10. Wiedeń figuruje na pierwszym miejscu w globalnym rankingu jako miasto, w którym żyje się najlepiej na świecie i jest najbardziej przyjazne mieszkańcom.

Zobacz także:

Śląska sztuka nieprofesjonalna

W poprzednim wpisie opowiedziałam Wam trochę o Muzeum Śląskim w Katowicach i pokazałam zdjęcia z wystawy Światło historii. Górny Śląsk na przestrzeni dziejów. Oprócz zbiorów poświęconych historii regionu duże wrażenie zrobiła na mnie także galeria plastyki nieprofesjonalnej, w której zaprezentowano dzieła śląskich twórców tj. Erwin Sówka, Paweł Wróbel, Jan Nowak, Władysław Luciński, Józef Rockstroch, Ewald Gawlik, Bronisław Krawczuk.
Erwin Sówka, "Medytacje", 1986
Muzeum Śląskie jako jedyne w Polsce posiada stałą ekspozycję plastyki nieprofesjonalnej. Zgromadzone dzieła opowiadają o życiu na Górnym Śląsku w kontekście metafory kopalni, która jest połączeniem trzech istotnych dla tradycji śląskiej obszarów: tego, co pod ziemią (aspekt pracy, mitów i legend), tego, co na powierzchni (krajobraz, rodzina, życie społeczne) i tego co w niebie (religia,, światy pozaziemskie i wyobrażone).
Paweł Garncorz, "Nikiszowiec", 2009
Praca pod ziemią z jednej strony była gwarancją bytu rodziny, dlatego szanowano ją i językiem sztuki wyrażano za nią wdzięczność. Z drugiej strony była źródłem cierpień i strachu, stąd podejmowany przez twórców temat pracy niewolniczej i uprzedmiotowiającej człowieka.
Józef Rockstroch, "KWK Katowice"
Władysław Luciński, "Śląska szopka"
Powierzchnia to pojęcie wieloznaczne: tu toczy się codzienne życie, tu jest dom, rodzina, własny ogródek działkowy i sąsiedzi. Powierzchnia to bezpieczeństwo i odpoczynek od pracy, dlatego twórcy opowiadają o niej jak najpiękniej, używając w tym celu całej gamy kolorów.
Paweł Wróbel, "Ogródki działkowe", 1972
Erwin Sówka, "Poranek z księżycem"
Ewald Gawlik, "Staw"
Trzecia część wystawy poświęcona temu, co ponad ziemią jest inspirowana tęsknotą za Bogiem, chęcią poznania prawdy, jak również potrzebą kreowania własnych światów, których jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia.
Władysław Luciński, "Łapacze"
Bronisław Krawczuk, "Skarbnik rzeźbi świętą Barbarę", 1984
Uzupełnieniem wystawy jest ekspozycja prac członków grupy Gwarek 58, byłych górników związanych z kopalnią "Katowice", na której terenie dziś funkcjonuje Muzeum Śląskie. Grupa Gwarek 58 skupiała uzdolnionych plastycznie górników, którzy pracowali samodzielnie za główny środek wyrazu obierając linoryt lub rzeźbienie w węglu. Światową sławę i uznanie zyskał Jan Nowak, którego linoryty trafiły do najważniejszych kolekcji muzealnych i prywatnych, pokazywane są na licznych wystawach, sprzedawane w galeriach i domach aukcyjnych.
Jan Nowak, "Jesień"
Jan Nowak, "Śląsk"
Pokazane tutaj prace są tylko niewielką częścią tego, co możecie zobaczyć w Muzeum Śląskim i rzecz jasna cyfrowa reprodukcja nie nie zastąpi widoku obrazu na żywo np. "Staw" Ewalda Gawlika w rzeczywistości wygląda, jakby uwięzione zostało w nim światło i hipnotyzuje mozaiką odcieni błękitu. Galeria plastyki nieprofesjonalnej ciekawi, wzrusza, przenosi do świata wspomnień, prowokuje. Dzieła obrazują nie tylko wygląd Górnego Śląska, są próbą wejrzenia w śląską duszę, ukazania charakteru regionu, jego esencji. Jeśli mieszkacie na Śląsku albo będziecie kiedyś w Katowicach, namawiam Was do ich obejrzenia!

Zobacz także:

Muzeum Śląskie: tu warto przyjechać!

Pierwszą reakcją znajomego na wieść o tym, że odwiedziliśmy Muzeum Śląskie była niewyraźna mina i coś w stylu: Oo... Aha... A bardzo było nudno? Z początku zdziwiło mnie takie podejście. Mieszkając w Wiedniu często chodziliśmy w niedzielę do muzeum i nie byliśmy tam sami. Wystawy cieszyły się ogromnym zainteresowaniem zarówno turystów jak i samych mieszkańców. Rzeczą zupełnie naturalną było kupowanie rocznych wejściówek do muzeów, których zbiory były tak obszerne i ciekawie zaprezentowane, że obejrzenie wszystkiego w ciągu jednego dnia było niewykonalne i mijało się z celem. Zaczęłam się zastanawiać skąd tak negatywne nastawienie i... przypomniałam sobie wycieczki szkolne w podstawówce: zapach kurzu, eksponaty zamknięte w szklanych gablotkach, karteczki "nie dotykać", "zakaz fotografowania", foliowe worki zakładane na buty, przewodnik recytujący daty i wydarzenia niczym chodząca encyklopedia, ciągłe upominanie by zachować ciszę. Jak to dobrze, że czasy się zmieniły! Jeśli i Wy macie takie wspomnienia to na wstępie muszę Was uspokoić: Nowe Muzeum Śląskie jest całkiem inne. Tu na pewno nie będziecie się nudzić.
Muzeum Śląskie jest pod wieloma względami unikalne. Powstało na terenie dawnej kopalni "Katowice" i znajduje się w większości pod ziemią, co pozwoliło na minimalną ingerencję w oryginalny, postindustrialny krajobraz. Łączenie starego z nowym jest domeną Wiednia, nie zdziwiło mnie więc gdy dowiedziałam się, że muzeum zaprojektowali Austriacy. Na powierzchni mieszczą się zabytkowe budynki pokopalniane i szklane konstrukcje, dzięki którym można oglądać muzealne ekspozycje także w świetle dziennym mimo, że znajdują się ponad 13 metrów poniżej poziomu terenu.
Na poziomie -2 można obejrzeć wystawy poświęcone sztuce polskiej w latach 1800-1945 i po 1945 roku oraz galerię plastyki nieprofesjonalnej, w której zaprezentowane zostały dzieła śląskich twórców. Poniżej, na piętrze -4 mieści się laboratorium przestrzeni teatralnych, galeria śląskiej sztuki sakralnej, wystawy czasowe oraz dział poświęcony historii Górnego Śląska na przestrzeni dziejów, o którym trochę Wam tu opowiem.
Poznawanie Górnego Śląska zaczyna się od markowni i szatni łańcuszkowej kopalni "Katowice", w której podziemiach powstało muzeum.
Wystawa ukazuje historię Górnego Śląska od czasów najdawniejszych do 1989 roku, szczególną uwagę poświęcając okresowi industrializacji regionu, któremu ziemie zawdzięczają dzisiejszy charakter.
W muzeum możemy zobaczyć jak wyglądało codzienne życie mieszkańców Górnego Śląska, obejrzeć charakterystyczne dla regionu stroje, ozdoby, przedmioty codziennego użytku. Zajrzymy też do śląskich mieszkań.
Wystawa porusza także trudne momenty w historii regionu i dylematy, przed którymi zostali postawieni mieszkańcy jak plebiscyt na Górnym Śląsku w sprawie przynależności terytorialnej do Polski lub Niemiec. Do dziś sprawa ta budzi wiele kontrowersji.
Kremu Nivea nie trzeba nikomu przedstawiać. Swojego czasu był w każdym domu i nadal cieszy się dużą popularnością. Czy wiecie, że został wynaleziony przez Oskara Troplowitza, farmaceutę pochodzącego... z Gliwic?
Z czym kojarzy Wam się słowo "wulc"? Ja zawsze myślałam, że to obelga i zdziwiłam się, że dawniej wulcami nazywano hotele robotnicze, które były pierwszym przystankiem dla ludzi przybyłych na Śląsk w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. Jak widać na zdjęciach, początki dla wielu nie należały do najłatwiejszych. Czy zwróciliście uwagę na portret Audrey Hepburn wiszący na wulcowej ścianie? Jest jak zderzenie marzeń z rzeczywistością.
Pamiętacie wpis o tym jak powstały osiedla bloków z wielkiej płyty? Od jakiegoś czasu ten temat bardzo mnie interesuje, więc ucieszyłam się, że w muzeum poświęcono mu tyle miejsca. Mogłam wejść do mieszkań i zobaczyć jak były urządzone, zobaczyć na filmach jak wyglądało życie w PRL, zajrzeć przez okna bloku i... za karoserię malucha.
Czytając w Internecie o wystawie Światło historii. Górny Śląsk na przestrzeni dziejów natrafiłam na zupełnie skrajne opinie. Jednym się podobało, inni uważają ją za śmietnik bez żadnego przekazu. Ja zdecydowanie jestem w tej pierwszej grupie i cieszę się, że mamy wreszcie na Śląsku muzeum, które śmiało może konkurować z podobnymi instytucjami w największych europejskich miastach. Moim zdaniem warto się tu wybrać i bardzo Was do tego zachęcam: w każdy wtorek zwiedzanie jest bezpłatne.

Dla zainteresowanych linki:

Zimowy spacer po Świerklańcu

Gdy w weekendy odwiedzam Sączów często zjeżdżam wcześniej z autostrady by po drodze zahaczyć o park w Świerklańcu. Lubię tam spacerować niezależnie od pory roku i pogody. Nawet gdy jest mroźno i trochę ponuro jak ostatnim razem.
Park w Świeklańcu przypomina mi Wiedeń, jest dla mnie odskocznią od szarych blokowisk i namiastką tego, za czym tęsknię po powrocie do Polski. Chociaż w porównaniu do przystrzyżonych od linijki parków austriackiej stolicy trochę podniszczony i dziki, jego rozmach wciąż robi wrażenie. Co prawda po znajdującym się tu niegdyś zamku pozostały tylko schody i otaczające go fontanny, ale zachowała się willa zwana dziś Pałacem Kawalera.
Pałacyk wybudowano na początku XIX wieku z myślą o przebywających w Świerklańcu znamienitych gościach, zwłaszcza o niemieckim cesarzu Wilhelmie II, który przyjeżdżał na organizowane przez księcia Guido von Donnersmarcka polowania. Obecnie mieści się tu restauracja oferująca wykwintne dania i bistro, w którym można napić się kawy, wina (zimą także grzanego) lub przekąsić co nieco jeśli zgłodniejemy podczas spaceru.
Mróz dawał mi się we znaki, więc tym razem nie zabawiliśmy w Świeklańcu długo, ale o parku i jego atrakcjach napiszę tu jeszcze nie raz i będę Wam go pokazywać na kolejnych spacerach. Mam nadzieję, że dacie się jeszcze zaprosić!

Zobacz także: